czwartek, 28 czerwca 2012

Uwolnienie

Wakacje...
Przez ostatnie tygodnie skradały się za moimi plecami, pozostawiając nadzieję na poprawę ocen, czerwony pasek na świadectwie, nawiązanie kontaktu z chłopakiem, którego absolutnie nie powinnam lubić tak bardzo i wiele innych niespełnionych ambicji. Nadzieję złudną jak się szybko okazało. Ponieważ jak wszyscy wiedzą, ten dzień, tak długo oczekiwany, nastąpi już jutro. 29 czerwca będzie dla niektórych wyzwoleniem, do szarej rutyny codzienności, od krzywdzących ocen, zadań domowych i oczywiście szkoły. Dla sporej części nastolatków, jest to ulubiona data w tym roku. Ale czy dla wszystkich?

Wiem oczywiście, że letnie spacery, spotkania ze znajomymi i spanie do południa to bardzo kusząca perspektywa. Rozumiem też, że przyjemnie jest zwiedzać, podróżować i odpoczywać. Mnie również dopowiadają wizyty w obcych krajach, nad jeziorami, morzem czy w górach.

Jednak czy na pewno wszyscy cieszycie się, że ten rok szkolny macie już za sobą?
Czy nie jest wam ani trochę smutno, kiedy zauważycie, że zostawiacie za sobą to wszystko co przeżyliście ze swoją klasą, czy szkołą przez ostatnie dziesięć miesięcy?
Bo ja osobiście czuję się jakbym straciła coś bardzo cennego. Cieszę się na wakacje i na wszystkie szczęśliwe chwile, jakie niewątpliwie mnie czekają tego lata, ale dwa miesiące rozłąki z osobami stającymi się moją codziennością i jednocześnie tak bliskimi mi, napawają mnie wielkim smutkiem. Boję się, że ci ludzie się zmienią, że następny rok nie będzie taki sam. Ale jeszcze bardziej przerażające jest to że ja mogę się zmienić. Ba - mogę zapomnieć o tym wszystkim o czym teraz myślę z tak wielkim rozczuleniem.
To sprawia że mimo uśmiechu z jakim będę patrzeć na moich znajomych, kiedy będziemy jutro siedzieć w sali po raz ostatni w tej klasie, w duchu będę rozdarta. To takie dziwne. Jestem smutna dlatego że będę smutna, wtedy kiedy powinnam się cieszyć z tego że cieszę się po raz ostatni w tym roku, wraz z którego końcem nastanie dla mnie cicha rozpacz i ból. Bo właśnie tak zawsze jest i ja nie potrafię inaczej.
Kto nigdy nie czuł tej melancholii, mieszaniny bólu, rozpaczy, radości i potrzeby cieszenia się ulotną chwilą, nie zrozumie tego co napisałam. Prawdopodobnie ktoś kto w owym stanie się znajdował, również do końca tego nie zrozumie. Bo myślę że zrobić tego tak do końca, się nie da. Uczucia mają bowiem to do siebie, że są nie do wytłumaczenia.  
A ja trwam w nich, gubiąc się co chwilę w swoich myślach, czując jak sekundy, minuty, godziny i dni umykają mi miedzy palcami, niczym nieuchwytne powietrze, czy nie poskromiona woda, zostawiając po sobie jedynie mgliste wspomnienia. Bo czas jest nieubłagany, nieprzekupny i nic nie jest w stanie go zatrzymać.

Miałam zamiar napisać notkę o szczęściu, na jakie każdy z nas zasłużył sobie na te nadchodzące wakacje. Wybaczcie mi nie miałam jednak siły. Musiałam napisać to, co aktualnie najgłębiej odczuwałam. Miałam dodać zdjęcie, jednak żadne nie wydawało się odpowiednio dwuznaczne aby oddawało istotę dzisiejszego posta.
Przepraszam
Dziś mam siłę podać już tylko cytat i piosenkę która wydaje się być odpowiednia.

"Why do all good things come to an end?"Nelly Furtado - All good things 

poniedziałek, 25 czerwca 2012

Początek

Nie mam pojęcia od czego zacząć. Początki mają to do siebie że albo piszą się niemal same, ubierane w swobodne słowa przez wolne myśli szybko przetaczające się przez głowę, albo... Wręcz przeciwnie. Potrzeba wiele wysiłku i skupienia, aby napisać prolog, czy w tym wypadku pierwszego newsa. 
Może więc rozpocznę prosto, a mianowicie tak;

Cześć. Magda, to imię którego używam, mimo że nie takie znają osoby mi .
Nie będę się rozpisywać nad tym, co lubię, jakiej muzyki słucham, czy co jest moim hobby, gdyż nie o to mi chodzi.

Rzecz w tym że mimo wielu znajomych i garstki wspaniałych przyjaciół, doskwiera mi samotność. Nie mówię jednak o tej samotności, której zaznał każdy singiel czy singielka. Mam na myśli coś z rodzaju samotności intelektualnej, jeżeli można tak to nazwać. Bo widzicie, moi znajomi są fantastyczni. Moi przyjaciele, wyrozumiali i z pozoru w kontaktach towarzyskich brakuje mi już tylko chłopaka. Jednak to nie do końca prawda.
Bo ja mimo nie zaawansowanego wieku, myślę, a oni nie. Nie chodzi mi o ten rodzaj myślenia, jak " Myślę, że szklanka soku dobrze mi zrobi", czy "Myślę, że nie powinnam skakać z tego mostu, bo mimo, że było by zabawnie, to również niebezpiecznie". Mam na myśli myślenie o świecie, życiu, naturze, kosmosie czy nawet Bogu i tych wszystkich rzeczach, których jeszcze nie rozumiem, a które tak bardzo chciała bym poznać. Jasne, wiem że gdybanie nie doprowadzi mnie do żadnej wiedzy, ani tym bardziej do rozumienia absolutnego. A jednak kocham to i  bardzo chciałabym dzielić z kimś tą pasję. W moim otoczeniu nie poznałam takich osób, a już na pewno zbyt wielu. Może to wina otoczenia w jakim się obracam, może mojego młodego wieku, czy tego że jestem nieśmiała. Nie wiem. Wiem jednak że bardzo potrzebuję, komuś o tym powiedzieć, z kimś porozmawiać, pokazać się. Tak. W gruncie rzeczy jestem trochę taką szarą myszką i chciałabym przez chwilę poczuć się zauważona, zrozumiana. O, matko! Nie wierze że piszę tu takie bzdury! No, ale cóż, jak szczerze to szczerze, jak szaleć to szaleć!
  

W moim umyśle kłębią się setki niewypowiedzianych myśli i tysiące życiowych filozofii. Oraz miliony pytań. Blog powstał, ponieważ chciałbym te myśli spisać i podzielić się nimi z światem. Nie ukrywam, mam wielką nadzieję że niedługo będę miała wiele komentarzy oraz przynajmniej jednego stałego bywalca, który podzieli się ze mną swoją filozofią, jeżeli będzie trzeba obali moją i da mi do myślenia. Proszę, nie miejcie mi za złe, że czasem będę odskakiwać od tematu. Czasem zwyczajnie nie jestem w stanie uporządkować swoich przemyśleń.  


Te wiosenne zdjęcia wstawiam ponieważ zainspirowały mnie do tego newsa. Przepraszam za kiepską jakość, niestety mimo pasji i najszczerszych chęci, rzadko udaje mi się wykrzesać z mojego zużytego aparatu cokolwiek więcej.
Czym mnie zainspirowały? Swoim smutnym pięknem. 



Pamiętam doskonale jak pochylałam się nad tym błękitnym kwiatkiem, kiedy jeździłam z bratem rowerem po parku. Usiadłam i patrzyłam na niego. Zrobiłam kilkadziesiąt zdjęć i zastanawiałam się  czy kwiatki czują. Doszłam do wniosku że nie, jednak wydało mi się że wolała bym być kwiatkiem którego ktoś podziwia, wydaje się piękny i mimo że z tego powodu zostanie zerwany, to i tak ma lepiej niż jego bracia rosnący obok, którzy mimo że żyć będą o wiele dłużej to zwiędną niezauważone w swym naturalnym pięknie.
Zdjęcie tego drzewka miałam tylko jedno, ponieważ zrobiłam je spacerując z przyjaciółką. Kiedy zauważyła że przyglądam się i robię zdjęcia westchnęła, popatrzyła na mnie z mieszaniną rozbawienia i politowania, po czym pogoniła i nie zdążyłam zachwycić się pięknem kwitnącego drzewa tak bardzo, jak bym tego chciała. Wtedy po raz kolejny zauważyłam jak bardzo się różnimy i że, mimo starań oni mnie nie rozumieją.
Stokrotkę tę sfotografowałam już w maju. 
Była jedną z ostatnich jakie udało mi się zauważyć.


Te zdjęcia mają jedną wspólną cechę. To co zostało na nich ukazane, przeminęło. Zresztą, jak wszystko inne. Ukazują one filozofię Japońskiego święta hanami. Urok przemijania dostrzegałam zawszę, jednak dopiero wspomagając się wybitną książką Joanny Bator jaką jest niewątpliwie "Japoński wachlarz. Powroty" udało mi się w pełni ukształtować tą myśl. Gorącą polecam tą lekturę, nie tylko fanom kraju Wschodzącego Słońca, ale również wszystkim innym. Warta przybliżenia jest w niej choćby właśnie tajemnica kwitnących wiśni oraz przemijania.
Dostrzec tę filozofię można we wszystkim. U schyłku wiosny to właśnie ona uświadomiła mi, że blog poprowadzę teraz albo nigdy. Dzięki słodko-gorzkiej niezrozumiałej myśli nietrwałości można zauważyć to otaczające nas piękno, które tak szybko potrafimy zgubić w zamęcie życia, obowiązków i zabawy.
 



Pozdrawiam
Zapatrzona w okno